piątek, 7 listopada 2014

Od Emerald C.D. Cheroona - Event cz. 4

- To trudne. Nie nauczę cię. Ja jestem tu od myślenia, a ty od pakowania nas w kłopoty. - zażartowałam i rozejrzałam się po pomieszczeniu, do którego wpadliśmy. Nagle, ciemność ustała a pochodnie się same zapaliły, jednak za bardzo mnie to nie ucieszyło... Na ścianach siedziały skarabeusze.
- BLE! - wrzasnęłam i wzdrygnęłam się.
- Chyba nie wymiękasz? - westchnął Cheroon. Sam był nieco przestraszony.
- Masz rację, nie ma się czego bać - odważnym krokiem ruszyłam do przodu nie patrząc na skarabeusze łażące powoli po ścianach.
- To jakaś zasadzka? Może po prostu są tu, abyśmy się ich bali? - szeptał Cheroon. Nie odpowiadałam. Całą podłoga zasypana była piaskiem, a korytarz w miarę długości był coraz węższy, aż wreszcie zorientowałam się, że to kolejny ślepy zaułek. Cheroon ciągnął gorączkowo za pochodnie i próbował coś zrobić, ale widoczznie bez skutku, bo skarabeusze nadal siedziały na ścianach, a ściany dalej stały w miejscu, podłoga i sufit również nie wyglądały na ruchome.
- I co teraz? Nie wyjdziemy stąd! - histeryzował. Tylko przewróciłam oczami i już miałam zawrócić, gdy nagle nacisnęłam przypadkiem kafelek, a z góry na podłogę spadł talizman ze złotym skarabeuszem, który natychmiast zawiesiłam na szyi.
- Co to nam niby da? - jęknął Cheroon. Bez słowa ruszyłam w drogę powrotną, zauważając, że skarabeusze w jednym miejscu ustąpiły miejsca tworząc koło odsłaniające kawałek ściany. Przyłożyłam tam talizman ze skarabeuszem, a cegły ze ściany opadły na ziemię ukazując przejście.
- Jednak potrzebny był ten talizman, co? Zostałbyś tu bez niego na zawsze! - zwróciłam się do Cheroona.
- Może, nie zaprzeczam. - westchnął i ruszył energicznie wąskim korytarzem.
Idąc korytarzem właściwie nic się nie zmieniało. Na ścianach były żółte cegły z piaskowca, podłoga usypana piaskiem i rozświetlające słabo ściany pochodnie. 
Wreszcie oślepiło nas światło, które po kilku sekundach osłabiło swój blask, co ponownie umożliwiło nam przejście przez korytarz. Powoli zaczynałam coś widzieć. Gdy wreszcie byliśmy bardzo blisko źródła światła, ujrzeliśmy kogoś... Nie wiedziałam, jak go opisać.
- Jam jest faraon Derral... - Przerwał na chwilę i uniósł przed sobą białe piórko, po czym zaczął się w nie wpatrywać. - Klękajcie przede mną jeśli życie wam miłe. - powiedział tęgim głosem. Cheroon uklęknął.
- Czego od nas chcesz? - zapytałam, a faraon opuścił rękę i spojrzał na mnie.
- Uznania i chwały. KLĘKAJ! - wrzasnął i jednym, szybkim ruchem wyciągnął przed siebie złotą laskę którą sprawił, że klęknęłam.
- Wypuść nas!
- W porządku... - mruknął i zaśmiał się głośno. Pod nami otworzyła się zapadnia, a gdy spadliśmy, zamknęła się z hukiem.
- I co teraz? - szepnął Cheroon. Było ciemno, ale po tym, że rozległo się echo, można było wywnioskować, że pomieszczenie było bardzo duże.
Nagle na ścianach zaświeciły się pochodnie, i rzeczywiście, był duży. Nie było nawet widać sufitu, bo pochodnie nie dawały na tyle światła. Na samym końcu pokoju siedziała jakaś wadera, cała w złotej, wykwintnej biżuterii, na głowie, na szyi, na każdej łapie i nawet na ogonie.

- Jestem Kleopatra. - powiedziała spokojnym głosem. Do jej twarzy jakby przyklejony był złowieszczy uśmieszek, cały czas mrużyła oczy. - Mam nadzieję, że nie macie pytań, bo nie będę sobie teraz tym zaprzątać głowy. A teraz pozostaje wam tylko walczyć... - Kleopatra machnęła łapą, a zza tronu, na którym siedziała, wypełzło mnóstwo ogromnych wężów. Od razu zaczęły w zawrotnym jak dla węży tempie pełzać w naszą stronę.

<Cheroon? Sorry, zapomniałam o tym opowiadaniu>


2 komentarze: