Moja Prawdziwa historia...
-Alfa nie żyje! - przeraźliwy krzyk rozdarł nocną ciszę. Głos jeszcze długo potem natrętnie brzęczał w mojej głowie. Wstrzymując oddech stałem ukryty przed jaskinią mojego alfy, obserwowałem rozwój wydarzeń, wilki nieporadnie biegające w kółko. Co ja zrobiłem?
Nie zwróciwszy uwagi na ogólnie panującą wrzawę i poruszenie zacząłem się wycofywać, cicho i dyskretnie, łapy stawiałem delikatnie - z najwyższą ostrożnością.
-Gdzie Mortis?! - krzyknął nagle ktoś z tłumu. Moje oczy rozszerzyły się, oddech przyspieszył. Ta chwila mogła zaważyć o całym moim losie. Ale czekałem.
-Mortis?! - inny zaczął nawoływać. Wkrótce dołączyli się do niego pozostali. Pewnie zachodzili w głowę, gdzie teraz jestem nawet nie spodziewając się, że mogę stać tuż za nimi. Co ja zrobiłem?!
Przyspieszyłem tempa. Nie mogą mnie odnaleźć. Byłem coraz bardziej pewny siebie, kiedy...
-Mortis? - pisnął cichy głosik. Odwróciłem się zaskoczony. Za mną stał przerażony Devon, syn alfy. Nie miał nawet roku! Zabiłem jego ojca! Malec skulił się przerażony widząc moje łapy całe umazane krwią. Patrząc w jego oczy, kiedy napływały do nich łzy, w jednej chwili zrozumiałem, co tak naprawdę zrobiłem. Jestem potworem. Dopiero później dotarło do mnie, że jeśli Devon narobi hałasu... zdemaskują mnie bez większego problemu. Spojrzałem się za siebie. Szczeniak wypruł wtedy niczym strzała i popędził w kierunku swojej jaskini. Desperacko rzuciłem się na niego i przygwoździłem łapą do ziemi. Nie chcę go skrzywdzić!
-Nie chciałem. Przepraszam! - potrząsnąłem nim, chciałem, żeby zrozumiał, działałem pod wpływem impulsu!
-Ty go zabiłeś, prawda? - załkał Devon. Coś mnie uderzyło, kiedy usłyszałem jego słowa. Ten żal w jego głosie! Nie potrafiłem odpowiedzieć. Moje serce zaczęło walić szybciej. Puściłem go i rzuciłem się do ucieczki.
-Mortis?! - krzyknął za mną Devon. Wtedy wszystko runęło. Na pewno musieli go usłyszeć, usłyszeli! Przyspieszyłem.
-Jest! Pobiegł tamtędy! - w oddali rozległ się głos dorosłego wilka. Chciałem się odwrócić, ale nie miałem na to czasu. Zacisnąłem zęby biegnąc coraz szybciej. Trawa barwiła się na czerwono od krwi na moich łapach. Zostawiałem za sobą ślad. Znajdą mnie. Tylko to wtedy przyszło mi do głowy.
-Szybciej, nie może nam uciec! - kolejny krzyk przeszył ciszę. Przemieszczałem się coraz szybciej i właściwie na oślep. Nie patrzyłem przed siebie, pod siebie... I wtedy nie poczułem pod swoją łapą gruntu. Próbowałem wyhamować, jednak to wszystko działo się zbyt szybko. Zacząłem z krzykiem spadać w dół, staczałem się po stoku zahaczając o ostre skały i kamienie. Wpadłem do rwącej, głębokiej rzeki, chyba uderzyłem głową o masywną skałę. Naraz poczułem w czaszce pulsujący ból, z trudem powstrzymałem się od krzyku. Zacząłem desperacko chwytać łapami wodę, machałem nimi jak szaleniec opędzający się przed duchami. Udało się, wybiłem się na powierzchnię. Obraz zaczął się zamazywać.
-Chyba wpadł do rzeki! - głos zaczął cichnąć z każdym słowem. Przestałem walczyć. Poddałem się. Dałem się ponieść rzece... Byleby poprowadziła mnie w bezpieczne miejsce. Jeszcze kilka krzyków, hałasy... Wykrzykiwali moje imię... Wtem wszystko się urwało.
Otworzyłem oczy. Pierwszym, co do mnie dotarło, był szum wody. Ale nie ten, który słyszałem nocą... To był szum tylko niewielkiego strumyczka. Dochodził ranek. Leżałem potłuczony i obolały na brzegu jakiejś rzeki... Nie znaleźli mnie... Ale czy to dobrze, czy źle? Płynąłem tak całą noc? Gdzie jestem? W mojej głowie roiło się od pytań. Woda lekko obmywała moje ciało. Westchnąłem i zacząłem się podnosić. Zacisnąłem zęby, kiedy naraz przeszyła mnie nagła fala ostrego bólu. Z jękiem upadłem na ziemię uderzając bolącą głową o twardy grunt. Byłem tak słaby... Jak sobie teraz poradzę?
Wyciągnąłem jedną łapę z wody na zimną trawę. Zaraz później zrobiłem tak z drugą i zacząłem ciągnąć resztę ciała za sobą. Nie doczołgam się w ten sposób daleko, ale przynajmniej wyjdę z tej lodowatej wody. Znów spróbowałem się podnieść, niestety bezskutecznie. Łapy odmawiały posłuszeństwa. I wtedy spostrzegłem, że ktoś się do mnie zbliża. Bezwładnie opuściłem się na ziemię czując na sobie wzrok nieznajomego. To był Dhe. Pomógł mi dojś do siebie i dołączyłem do jego stada. Nie pozwolę mu umrzeć. To będzie moja przysięga...