- że co?! Ja ci tu ratuję życie, a ty chcesz zostać?! - wykrzyczałam.
- ty też powinnaś zostać. To nasza rodzinna wataha.
- tyle, że bez ojca!
- oj Megan, Megan... Ojciec nie jest nam potrzebny! Sama zostanę alfą. - że co? Ona nie ma o tym zielonego pojęcia!
- tyle, że ja mam swój honor. - odwróciłam się i odeszłam kilka kroków. - i nie zostawię watahy.
- pffff... Ja też mam swój honor!
- taki, że nie pójdziesz za starszą siostrą?
- sama jestem alfą i nie potrzebna mi twoja wataha, siostro. Poradzę sobie, w końcu są tu resztki wilków! - rozłożyła łapy. - zakładam... WATAHĘ RÓŻOWEJ RADOŚCI! - puknęłam się w głowę, Dhe również nie był zbyt zadowolony.
- powodzenia... - powiedziałam ironicznym głosem i już chciałam wyjść.
- to ja może pójdę z wami... - powiedział Damon.
Wygląd Damona
- niewiem, czy cię przyjąć. - na te słowa Damon zrobił maślane oczy. - dobra, dobra...
- prowadź. - powiedział i ruchem łapy zachęcił mnie do pójścia w stronę mojej watahy.
- jak się nazywa, to już wiesz... Aa, pamiętasz moich braci? Blue, Bluemoon i kuzyn Nighthowl.
- no pewnie, było ich więcej!
- może kiedyś się znajdą. - powiedziałam. Stanęliśmy na ostatniej lodowej górze otaczającej naszą watahę.
- emmm... Megan, - odezwał się Dhe. - dzisiaj sylwestrer.
- wiem, obchodziliśmy święta wczoraj... Ale, - zobaczyłam dobrze znaną mi jamę i wygrzebałam w niej trzy pary sanek. - kto pierwszy na polanie, ten wygrywa! - powiedziałam dziecinnym głosem. Dhe zaśmiał się i wsiadł na sanie. Tak samo zrobił Damon, i ja.
- na trzy... Raz, - liczył Damon, - ... trzy! - ruszyliśmy trochę oszołomieni. Pochyliłam głowę do przodu i uśmiechnęłam się, po lewej zobaczyłam Dhe próbującego omijać drzewa.
- uważaj, glonomóżdżku! - powiedziałam, ale za chwilę sama wpadłam na wielkie drzewo. Wylądowałam w śniegu, ale szybko otrzepałam się i wzleciałam nad drzewa szukając sani. Spadłam na nie z lotu i znów popędziłam. Po pewnym czasie Damon pierwszy wyjechał na mały step, ja i Dhe byliśmy razem na drugim miejscu.
Koniec.