Obudziłem się zupełnie nieprzytomny i stwierdziłem, że skaczą po mnie szczeniaki.
- Tato!!! - darł się Percy. - Tato, tato, tato!!! OBUDŹ SIĘ!!!
- A co ja robię? - mruknąłem ze skwaszoną miną. - I dlaczego tak wrzeszczysz?!
- On ma powody, żeby wrzeszczeć, ojcze. - Cassidy jak zwykle zachowywała się jak młoda dama, co teraz doprowadziło mnie do szału.
- Złazić ze mnie! Ale już! - wydarłem się i w końcu szczeniaki dały za wygraną.
Westchnąłem i przeciągnąłem się.
- No dobra. To o co chodzi? - spojrzałem pytająco na niesfornego syna.
- Mama zniknęła!
- Że co, proszę? Spokojnie, pewnie poszła na polowanie...
- Nie! - tym razem Cass się zdenerwowała. - Ona mówiła coś, że idzie wyrównać rachunki... U jakiegoś... Damona!
Stanąłem jak wryty. O, nie. Tylko nie ten wredny, mały, niemożliwy, obleśny... Zerwałem się na równe łapy i popędziłem w dobrze znanym mi kierunku, po drodze wołając:
- Percy! Zarżnij jakiegoś królika, dobrze?
Wilczek westchnął i powlókł się w kierunku domu, gdzie na ganku siedziała Cassidy, która wdzięcznie zasugerowała, że przydałoby się jakieś śniadanie.
(Megan?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz