Po zakończonym spożyciu zdobyczy, poszliśmy na polane odpocząć.
- Chyba krucho z tą twoją łapą?- powiedziałem, patrząc na spuchniętą łapę wadery.
" Troszeczkę boli, ale da się wytrzymać." uśmiechnęła się kwaśno.
- Poczekaj tu, zaraz przyjdę.- mówiąc to wstałem i począłem szukać
Hermitki. Na skraju łąki zauważyłem czerwony kwiat z dużymi liśćmi.
- To to!- zerwawszy ziele pobiegłem do wadery, która leżała liżąc łapę. Podszedłem do niej i związałem jej łapę liściem.
- Teraz już się nie martw, twoja łapa za jakieś cztery dni będzie zdrowa.-
" Skąd mam pewność, że ta roślina jest bezpieczna?"
- Gdy byłem mały matka przykładała mi to do pobitych lub spuchniętych
łap.- bardzo trudno było wycedzić mi te słowa. Nie lubię gdy wspomina
się o jakimś członku mojej rodziny. Trochę było mi smutno tak jak dla
każdego bez rodziny, ale kryłem to pod uśmiechem.
- A i pamiętaj nie możesz biegać i wyruszać na długie wyprawy. Najlepiej
jak byś przez te parę dni leżała lub wszystko oprócz biegania i wypraw.
Zrozumiano?- te słowa brzmiały jakby jakiś kapral powiedział coś do
szeregowego.
" CO?!?! Nie wytrzymam tyle czasu tylko na leżeniu!"
- Jeżeli chcesz mogę Ci potowarzyszyć w tych paru dniach tułaczki.
Vichi?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz