Obudziłam się wcześnie rano. Było jeszcze ciemno. Cała wataha spała, a przynajmniej tak mi się wydawało. Napiłam się wody ze źródła i wyjęłam z małej chłodni mięso. Zjadłam śniadanie i...
- Blue?! Przestraszyłeś mnie! - powiedziałam z zaskoczeniem. Blue wyszedł zza rogu.
- ale tego nie chciałem... - obydwoje wybuchnęliśmy śmiechem, przez to po chwili Dhe wstał ze sterty koców.
- wstałeś? - zapytałam i liznęłam go w policzek. Dhe zjadł śniadanie i już chciał pobiec do wyjścia. Zatrzymałam go. - chyba sobie żartujesz! Nigdzie nie wychodzisz.
- jestem nieśmiertelny. - powiedział z dumą.
- Ja też, i zobacz, nie wychodzę! - naśmiewałam się. - jeśli mi nie wierzysz, to patrz - mówiąc to podbiegłam do "dziury z płachtą" (była to mała dziura zakryta zasłonką) odsłoniłam płachtę i szybko wystawiłam miseczkę z wodą. Po kilku sekundach wyjęłam ją. Zamiast wody w misce był lód. - teraz wierzysz?
(Dhe?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz