środa, 29 stycznia 2014

Od River c.d. Saphira

  W sumie, to dobrze mi bez tej Emerald. Samotna, szczęśliwa, bez gnębiącej, starszej "kuli u nogi" - "nie możesz tego! Nie możesz tamtego! Jesteś za młoda!" To mnie denerwowało, no więc co, uciekam! Rodzice pewnie zginęli... I tak to mnie bardziej lubili. Teraz przydałaby się ta piosenka "It's a beautifull day" Micheala Bublé. Idealne słowa. - zaczęłam ją sobie nucić idąc nowo znalezioną drogą, o dziwo, ze śladami wilków. Zza kępy drzew powoli wyłaniała się mała łąka... Wilki?! Złapałam się za głowę. Tylko nie wilki! Oby tam nie było Emerald, ona to się potrafi urządzić. No dobra, liczy się pierwsze, dobre wrażenie, bo bez tego żaden się za mną nie obejrzy. Pora na freestyle. Weszłam na łąkę, stanęłam wyprostowana, potrząsnęłam głową, zatrzepotałam rzęsami i przybrałam wyraz twarzy zagubionej ślicznotki, po czym dostojnym krokiem przeszłam koło grupki basiorów machając ogonem i obejrzałam się w ostatnim momencie, gdy zniknęłam za drzewami. Jakaś wadera szturchnęła jednego z nich, ten ocknął się. Coś tam do niego syknęła. Zaśmiałam się do siebie i odwróciłam łeb. Nagle, znikąd wpadła na mnie jakaś wadera. Wstałam i otrzepałam się.
- uważaj... Chodzisz jakbyś marzyła o niebieskich migdałach! Coś nie tak? - zapytałam jej z rozmarzonym wzrokiem i płynnym głosem.

<Saphira?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz