wtorek, 28 października 2014

Od Interlunar - Event cz. 2

Impulsowo otworzyłam oczy. Siedziałam pod ścianą... jedną z czterech które zbiegały się gdzieś wysoko, byłam zapewne we wnętrzu jednej z tyh piramid które widziałam na zewnątrz. Spokojnie rozejrzałam się wokół. Wzdłuż ścian stało dużo postaci, większość z nich to były duchy. Zapewne te same co wcześniej skoczyły w ogień. Tylko, że ja nie skoczyłam w ogień. Ogień skoczył.. we mnie? Dziwnie brzmi jak to się mówi, a jeszcze dziwniej to brzmi w myślach. Wracając do tematu – wszyscy wpatrywali się w środek ogromnego pomieszczenia, gdzie toczyła się walka dwóch duchów. Chyba polegało to na tym że ten który wygrywa przechodzi dalej. Dalej? Tylko gdzie? Tu nigdzie nie ma żadnych drzwi ani nic w tym stylu. Z drugiej strony... co to za przeszkoda dla ducha?
Panowała niczym nie zmącona cisza. Było tak idealnie.. że aż chwilami miałam wrażenie że mój oddech burzy tą piękną atmosferę doniosłości. Wpatrywałam się w kolejną parę rozpoczynającą pojedynek. Sadzę... iż to rozgryzłam. Była to chyba walka psychiczna. Bo po kilku minutach mierzenia się wzrokiem jeden z duchów zaczynał się szamotać bezradnie, rzucając się na tego drugiego, którego to nie ruszało – może dlatego jak myślałam że to walka... w ręcz(czy jakkolwiek się to pisze)?
Poczułam dziwne ciepło po mojej prawej. Spojrzałam kątem oka. Jak pewnie się spodziewacie był to ten sam lis, tylko że już ni płoną. Mimo wszystko i tak emitował ogromnym ciepłem, dziwne. Stał i z przekrzywioną głową wpatrywał się we mnie z wyrzutami, jak mało dziecko „Czemu się ze mną nie pobawisz?”. Mimowolnie się uśmiechnęłam. Ten zaś w odpowiedzi przechylił łeb i ruszył truchtem przed siebie, przechodzą obok mnie. Przyglądałam mu się uważnie, aż w końcu gdy wykonał jakieś 10 – 5 metrów ruszyłam za nim. Nadal miał przechylony łeb. 
Po chwili dotarliśmy... do czegoś wykutego z kamienia, jakby dużego 'stopnia' z ludzkiego świata. Leżał na nim, na grzbiecie gepard odsłaniając swe dosłownie srebrne podbrzusze, zwisając głową bezwładnie w dół. To nie był zwyczajny gepard. Jego futro złote - z koloru, jak i zapewne naprawdę z złota, gdyż nie przypominało normalnej sierści, tak jak zresztą jego srebrna część „garderoby” - jaśniało w półmroku. Cętki... zamiast ich miał skarabeusze(tej samej wielkości i koloru co cętki zwykłego geparda). Jego oczy były zamknięte, a jedyne co wskazywało na to że żyje to ruchy jego czarnego nosa(wiecie o mi chodzi? xd).
- Słucham drogie panie... - Zachichotał gepard irytującym głosem.
Panie? Liczba mnoga... czyli ten lis to lisica? Spojrzałam pytająco na lisicę.
- Bilet w jedną stronę poproszę. - Oznajmiła do geparda. Dopiero po raz drugi usłyszałam jej głos, który brzmiał teraz naturalnie, a nawet z nutką radości.
Wiem, wiem. Egipt to cywilizacja ludzka, piramidy PODOBNO zbudowali ludzie... ale bilety? Może to szyfr? Albo tak coś nazywają?
- Normalny, poziom rozszerzony, czy ulgowy? - Zapytał gepard otwierając leniwie błękitne oczy, lecz nie ruszając się z miejsca.
Lisica zmierzyła mnie wzrokiem mówiąc.
- Normalny, nie przeceniajmy się, czyż nie?
Nie odpowiedziałam.
- Jedno.. czy dwoje. - Spytał duży kot.
- Jeden czy dwa... - Poprawiła ja ruda postać.
- Zamknij się Progeny(czyt.: prodżeny... czy jakoś tak). - Syknął przewracając się na bok a następnie wdzięcznie wstając z dumnie podnoszoną głową patrząc na nas z góry. - JEDNO CZY DWA?
- Nie strzęp języka. - Mówiła już bardziej melancholijnie. - Jeden.
- Ładne imię... Progeny...? - Zdziwiłam się... takie imię?
- Wynik, Rezultat, Skutek, tak też możesz się do mnie zwracać. - Tłumaczyła lisica.
Przepraszam bardzo.. ale to jest jakaś paranoja.
Odwróciłam wzrok od Progeny(nie pro geny XD) i spojrzałam na geparda. Nie dało się nie zauważyć jak jednej z jego "cętek" 'wyskakuje' czarny skarabeusz. Stoczył się na podłogę i do mnie podszedł. Wszedł po mojej łapie, nie protestowałam. Po chwili jednak poczułam przenikliwy ból, jakby ktoś wrastał mi się w skórę u szyi. Chciałam jakkolwiek zobaczyć co się dzieje, ale było to w takim miejscu że trudno było dostrzec cokolwiek.
- Kolejna wycieczka? - Stanęła przede mną lisica.
Schyliłam łeb, który zdawał się przybierać na wadze i spojrzałam na nią z litością.
- Kieruj się tam, gdzie zawsze wiadomo z kim masz do czynienia. - Oznajmiła po czym znów zapłonęła ogniem.
Tym razem nie skakała... po prostu podeszła. Tym razem poczułam chłód... który przenikał aż do kości.
- Znajdź go... i przeprowadź na prawidłową drogę... - Szepnęła.
Film znów mi się urwał.

< C.D.N. >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz