W końcu, obładowani niczym jakieś niemiłosiernie tłuste bydło, przewracający się pod natłokiem tego całego tałataństwa, WYRUSZYLIŚMY.
***
Ścieżka bardziej przypominała półkę skalną, niż jakąkolwiek szanującą się dróżkę. Najgorsze było to, że całą nią pokrywał lód. Wczepiałem pazury gdzie i jak się dało, ale niewiele to pomogło.
- Dhe! - zaśmiała się Eme i spojrzała po innych. - Pierwszy raz widzę, jak się boicie!
- Łatwo ci mówić, masz skrzydła... I nie masz lęku wysokości!
- Nie przesadzaj... Czego tu się bać?
- Masz rację! Idziemy sobie po oblodzonej skalnej półce szerokości mniej więcej 20 centymetrów, zawieszonej setki metrów nad ziemią. Na prawdę nie ma się czego bać! - mruknąłem sarkastycznie.
- Hmm.
Błyskawicznie się odwróciłem i nagle mój pysk znalazł się bardzo blisko jej pyska. Wytrzymała moje spojrzenie, a po chwili zamrugała i odsunęła się o milimetr. ,,Gdybym ją teraz pocałował, na pewno wymierzyła by mi porządne uderzenie z liścia''. - pomyślałem i odsunąłem się. Ruszyliśmy dalej, aż dotarliśmy na bardziej stabilny teren, co prawda pokryty śniegiem, ale stabilny. Rozpaliliśmy ognisko i wszyscy usiedli zmęczeni naokoło niego. Ktoś podał mi butelkę z nieokreśloną zawartością. Wypiłem, a po chwili ze zmarszczonymi brwiami zwróciłem się do wilków.
- Kto spakował... whisky?!
Cisza. Po chwili wszyscy ryknęli śmiechem. Damon wystąpił na środek i powiedział:
- A teraz... MÓJ KONCERT!
(Damon? Ktosie? xD)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz