Chodziłam sobie po watasze. Nie działo się nic ciekawego. Spacerowałam
po lesie, przy jeziorze byłam nawet u podnóża gór i dalej nic. Wkońcu
gdy przechadzałam się po zagajniku, usłyszałam czyiś głos. Dobiegał zza
wielkiego głazu porośniętego mchem. Obeszłam go i zobaczyłam Kells.
Pochylała się nad kałużą. "Pewnie znowu czaruje te swoje fotki"
pomyślałam i uśmiechnęłam się do siebie. Podeszłam do niej i usiadłam po
drugiej stronie kałuży.
- Cześć. Kto to?- spytałam zaciekawiona. To był basior trochę podobny do Kishana, tylko starszy.
- C-co? A...to...nikt ważny- pociągnęła nosem. Z trudem powstrzymywała się od łez. Nigdy nie widziałam jej w takim stanie.
- Ktoś bliski? -spytałam
- T-tak. To mój ojciec.- powiedziała. W tym momencie zza skały wyszedł Kishan, jak zwykle radosny.
-O co chodzi?- spytał jak gdyby nigdy nic.
- Właśnie rozmawiamy sobie...o rodzinkach.- Kells odpowiedziała ale już
nie tak smutnym głosem jak wcześniej. Wpatrywała się tylko w kałuże w
której pływał tylko jeden zeschły liść.
- Wracając do tematu..Co się stało z twoim ojcem?
- Nie żyje.
- Oh... Przykro mi....Nasz ojciec też nie żyje- podobno...
- Podobno?-spytała lekko zaskoczona
- No t-tak...nie poznałam go ale matka powiedziała mi to niedługo przed naszą ucieczką
- Pamiętasz imiona swoich rodziców?-spytała Kells
- Tak...Anamika i Crowley- powiedziałam a Kells spojrzała się na mnie jak na idiotkę...
< Kells??>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz