Byłam wkurzona. Nie dość, że nie mogę się ruszyć poza teren watahy, by
nie napotkać kłopotów, to jeszcze musiały to być TE kłopoty...
- Zabiję... Ale im się udało... nie domyśliłabym się.... równie dobrze
mogli zostawić wizytówkę i drzeć się, ty jesteśmy...- mruczałam. Była
noc, a ognisko już prawie wygasło. Nie ja się nie dam! Kopnęłam Rena w
bok
- Co? Ej!- syknął- No wiesz... Za co?
- Lepjej się rusz... Spadamy- szepnęłam
- Ale co? Gdzie? Czemu?- pytał
- Widzisz... Wszystkie alfy są tu i nie ma kto zająć się watahą, nikt
jej nie pilnuje. Dobra okazja by wykręcić im jakiś numer- żartowałam- no
rusz się, chyba że tu zostajesz?
- Dobra... Idę- mruknął i ruszyliśmy przed siebie. Mijając Damona znów
podradłam mu Burbon... ciekawe ile tego zabrał? Po splądrowaniu jego
zapasów alkocholu ( i zabraniu połowy) ruszyłam dalej. Gdy byliśmy
oddaleni od obozu o jakieś sto metrów usłyszałam trzepot skrzydeł...
Tajbron.
- Idziecie z nami?- spytałam
- A dokąd?- odbiła piłeczkę Guen
- Im mniej wiesz tym lepjej dla ciebie- powiedziałam. Ruszyliśmy dalej, o świcie usłyszałam łopot skrzydeł...
- Idę z wami!- zawołała Kaya, o dziwo bez pytań.
< Guen? Pamiętasz kogo mamy spotkać?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz