sobota, 13 września 2014

Od Interlunar C.D. od Matta - Event


To co się działo było co najmniej... szurnięte.
Część to były wilki i inne 'dzikie' zwierzęta(duże koty itp.) a druga część to były... człowieki(xd). Sądziłam że to będzie wyglądać tak że oni wszyscy kontra(vs) my, ale całe szczęście to pył pojedynek... coś jak wszyscy kontra wszyscy - czyli kompletna rzeź. Przyznam że chyba wolę psychicznego pająka z manią "rozrywek" w postaci gier planszowych od rozrywek z starożytności.
Szybko rzuciłam się do ucieczki - nie mam zamiaru nikogo zabijać z powodu że ja sama chcę przetrwać, nie chcę się upodobnić do pająka psssychola. Jednakże nagle na mój łeb spadła... cała sterta piór. Wynurzyłam głowę ponad białe pióra i impulsowo sprawiłam za pomocą iluzji że wplotły się w moje futro - to oczywiście chwilowe rozwiązanie. I nagle przyszło mi do głowy jak je(pióra) nazwać, a mianowicie "Pierze ducha" lub "piórka ducha", albo nie! "Piórka niewidki niewinki"(XDD). To wszystko co wyżej opisałam trwało zaledwie chwilę. Teraz szybko się odwróciłam za siebie i zauważyłam Matta, który w swej zniszczonej i 'nieco' pokiereszowanej zbroi nie miał najwidoczniej zamiaru uciekać, wręcz przeciwnie - walczył z innym wilkiem. Zrobiło mi się nieco głupio, w końcu to ja go wcześniej zjechałam... ze nie ma ambicji. Jednak na chwilę mój wzrok przyciągnął nie kto inny jak sam baron który trzymał w ręce piórko i się mu przyglądał. Chyba zrozumiał o co chodzi, czyli ich zasadę działania. Dziwne było też to że wszyscy go unikali, a konkretniej walki z nim. Ciekawe... a może to dlatego że już umarł? Co z tego że znów... emm... wrócił do życia? Dobra, bez sensu... to pewnie temu że on nas tu ściągnął, ON STWORZYŁ TO MIEJSCE. Genialne i szalone, nie poznaję sama siebie.
Wtem ktoś się na mnie rzucił od tyłu i wgryzł mi się boleśnie w kark. Upadłam pod wpływem uderzenia i ciężaru. Zamknęłam mocno oczy. Pisnęłam z bólu. Nie widziałam napastnika ale to był chyba jakiś z kotowatych. Miał krótszy pysk i inny rozkład zębów oraz szeroki łapy z wysuwanymi pazurami które wbijały mi się w skórę i boleśnie raniły. Nie miałam siły wstać. Otworzyłam nieco oczy i starałam się przewrócić na grzbiet, ale wtedy przeciwnik przyjął inną technikę. Chyba stanął na dwóch łapach(jego wszystkie cztery kończyny były na mnie) i przednimi uderzył z wielkim impetem. Znów pisnęłam. Pewnie chciał złamać mi kark. Zrobił tak jeszcze dwa razy, gdy znów stanął/przycupnął na tylnych łapach ja chcąc to wykorzystać rzuciłam się do ucieczki. Przez chwilę miałam wrażenie że mam skrzydła, pędziłam(przez 4 metry ale to też się liczy *-*) i w momencie poczułam się tak jakby mi podcięto te skrzydła, ponieważ znów padłam na ziemię. To był ten sam ktosiek, chciał skończyć to co zaczął. Teraz rzucił mi się do gardła, nie ma to jak śmierć przez uduszenie, ale piórka uniemożliwiały mu nieco tej czynności. Dokładniej, przeszkadzały mu w dobrym zatrzaśnięciu się na szyi, bo gdyby to zrobił to by sobie pokaleczył piórami podniebienie. Mimo wszystko nie puszczał. Pomału, ale sukcesywnie starałam się przewrócić na grzbiet. Niektóry sądzą że to samobójczy ruch bo odsłania się delikatny brzuch, ale trzeba być nieco sprytniejszym i zwinniejszym niż przeciwnik i ma się wygraną kieszeni, PFFU! W łapie. Ustawiłam łapy w takiej pozycji, że teraz tylko jeden gwałtowny ruch i mój plan się spełni. Przez sekundę trochę mnie zemdliło, powietrza zaczynało mi najwidoczniej brakować.
*GŁĘBOKI I SATYSFAKCJONUJĄCY ŁYK POWIETRZA!*
- NIE UDŁAW SIĘ PRZYPADKIEM MENDO. - burknęłam wyjątkowo głośno jak na moje i tak spore niedotlenienie i szybko przewróciłam się na bok a z boku błyskawicznie na plecy.
Przeciwnik nie puszczał wiedział najwidoczniej że zaraz padnę, ale jego nos i czoło dotykały już praktycznie ziemi(takie rzeczy się wie, intuicja). Wykonałam kilka ruchów, tak jakbym się tarzała w ziemi. Kurz się uniósł wystarczająco wysoko aby podczas wdechu zdołał się.. "zachłysnąć". Momentalnie puścił i odskoczył do tyłu z kaszlem, kaszlał tak jakby miał zaraz wypluć płuca. Ten widok od razu dał mi takiego kopa że się rzuciłam na rysia... tak to był ryś, nie znoszę rysiów... Z PIEKIELNYM RYKIEM. Ale zdołałam zrobić tylko jeden wielki sus i stanęłam z rozstawionymi szeroko łapami i dyszałam. To jednak wystarczyło aby ryś uciekł... i rozsypał się w złoty pył("Złoty Kompas", tak wiem, bardzo wow XD). Wtem podbiegł do mnie cały w cudzej krwi Matt. Skąd wiem że w cudzej? Za bardzo się uśmiechał.
- On... to znaczy baron... Stwo... rzył to... miejsce. - wysapałam - A przynajmniej tak sądzę, bo unikają go jak ognia. - usiadłam czując pulsujący bój w karku, wciąż dysząc.
- Czyli to miejsce nie może istnieć bez niego? - spytał nie zwracając najmniejszej uwagi na mój stan fizyczny
- Genialne... - oznajmiłam, miałam to gdzieś że to było pytanie. - Czemu to ja na to nie wpadłam? To co? Mamy jakiś plan? Tylko bez żadnego "Wygramy". - mówiłam pomału odzyskując siły i czujna, aby ktoś się znowu na nas... to znaczy na mnie nie rzucił(Matt się sam rzuca więc nie można zaliczyć go do osób, na które się rzuca XDD. *logik*).

< Matt? Epic porażka Interlunar = epic walka, zadowolony? XD A tak w ogóle to ja osobiście jestem bardzo zadowolona z "jakości" tego opka. ^-^ >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz